top of page
Szukaj

Ćwiczenie się w nicnierobieniu


Ćwiczenie się w nicnierobieniu?

To nie żart. Potrzebujemy sporo praktyki, żeby nic-nie-robić.

To działanie jest w cenie i do niego jesteśmy socjalizowani. Wiemy jak (mniej lub bardziej) i chcemy (mniej lub bardziej) działać z wielu powodów: żeby żyć, zarabiać, doświadczać sensu życia, przyjemności, osiągać, albo podbijać własne poczucie wartości i udowadniać sobie i światu, że jesteśmy wystarczająco dobrzy.

Od dziecka jesteśmy uczeni wypełniania zadań, podejmowania wysiłku na rzecz wykonywania określonych czynności, realizacji ról, które są nierozerwalnie związane z jakimiś aktywnościami.

Jeśli więc w takim kontekście pada słowo "nicnierobienie", to na wielu twarzach pojawia grymas odrzucenia. Nicnierobienie będzie w ich odczuciu albo nudne ("Należę do osób aktywnych, ceniących przygody", "Jestem kreatywna, nie lubię się nudzić", "Lubię odkrywać nowe..." itp.). W bardziej skrajnych przypadkach nicnierobienie zakrawa na rodzaj grzechu - nieróbstwa, lenistwa i nosi znamię nieudacznictwa. W nieco innym odcieniu łączone jest z brakiem zainteresowań, nieciekawością świata, marazmem. Robisz, działasz - jesteś ważny, ceniony, twoje robienie jest miarą twojego być/nie być w świecie. Jest ciekawie, kolorowo, przygodowo.

Nicnierobienie mile widziane jest tylko wówczas, gdy wiąże się z odpoczywaniem - nabieraniem energii do ponownego działania. Pod tym pojęciem nicnierobienia znajdzie się i tak zapewne jakaś forma robienia/działania np. mordercze tempo zwiedzania na urlopie, skoki z helikoptera na nartach, leżenie plackiem na plaży...podczas gdy mordercze tempo utrzymane już nie w ciele, ale w głowie gna nas przez dzikie ostępy. I chciałabym być w tym względzie przejrzysta: działanie "odskocznia" będące przerwą w zwyczajnym harmonogramie życia jest jak najbardziej w porządku, bo niesie ze sobą życiodajną energię, która zasila, buduje i wspiera dalsze wysiłki. Nie jest jednak tym nicnierobieniem, które mamy na myśli w kontekście uważności. A może w kontekście życia po prostu, które zna dwa krańce osi: ektrawertywność przejawiającą się w działaniu i introspekcję - badanie stanu, w którym nic nie robię, tylko zwyczajnie jestem - bez żadnych dodatków.

Kiedy mówimy o takim nicnierobieniu, to po pierwsze mamy na myśli umiejętne przełączanie się na drugi bieg, który każdy z nas ma - nie każdy o nim wie, a jeśli wie, to i tak stosunkowo rzadko go używa.

Zacznę jednak od samego początku.

Każdy z nas ma dwa tryby (biegi) funkcjonowania umysłu: jednym z nich jest doskonale przez każdego z nas znany i mocno eksploatowany na co dzień tryb działania (doing mode). Napędzani właśnie tym trybem podejmujemy działania, jesteśmy w akcji - dosłownie robiąc coś, ale też „działając” w obszarze myśli. Tym, co charakterystyczne dla tego stanu to płynący strumień myśli, w który jesteśmy zaangażowani. To tryb, w którym rozmyślamy i to zakłada jakąś władzę nad myślami, jak np. w czasie planowania, wyznaczania celów, analizowania, czy kreatywnego myślenia. Zdecydowaną większość czasu jednak jesteśmy w swoich myślach zwyczajnie zagubieni i w tym przypadku to myśli mają we władzy myślącego. I tak często nie mamy świadomości, że myślimy – po prostu proces ten dzieje się bez udziału naszej świadomości –można powiedzieć, że myśli się myślą bez naszego udziału (fantazjujemy, wspominamy, wybiegamy w przyszłość wyobrażając sobie coś, ale nie jesteśmy tego procesu świadomi). Czasem natomiast, gdy myślenie staje się naprawdę dokuczliwe (np. natrętne myśli powodują bezsenność), staramy się położyć temu kres np. powtarzając jak mantrę „Przecież nie ma sensu się aż tak zamartwiać.”, albo „Nie będę już o tym więcej myśleć.” Tyle tylko, że jest to zwyczajnie nieskuteczne i w konsekwencji z łatwością powracamy na niechciane tory myślenia.

Mamy jeszcze w zanadrzu tryb bycia (being mode), który wraz z trybem działania stanowi rodzaj skrzyni biegów, między którymi możemy się przełączać. Tyle tylko, że my najczęściej niestety "zarzynamy" nasz samochód na "jedynce". Tryb doświadczania nie jest na co dzień ćwiczony i używany, i tym samym jest trudno dostępny. Kiedy piszę trudno dostępny, to mam na myśli, że po pierwsze nie mamy nawyku przełączania się na ten tryb, albo w ogóle świadomości, że tak można robić w sposób świadomy. Bo w sensie dosłownym, to jest on na wyciągnięcie ręki, ucha, nosa, czy wzięcia kolejnego świadomego oddechu. Po drugie - nawet jeśli się nań przełączamy, to bardzo trudno w nim pozostać przez dłuższy czas, co należy rozumieć w ten sposób, że niewyćwiczona zdolność koncentracji po prostu nas zawodzi.

Czym dokładnie jest tryb bycia i o co w nim chodzi?

Najprościej rzecz ujmując chodzi w nim o zanurzenie się w sferę doświadczania, która stanowi przeciwieństwo do stanu zaangażowania w procesy myślowe. I wcale nie chodzi o to, że będąc zanurzoną/ym w sferę bycia jesteśmy wolni od myśli. Myśli mogą wciąż krążyć, tyle tylko, że nie są już dłużej obiektem naszej identyfikacji. Zamiast tego eksplorujemy świat za pomocą zmysłów. W pierwszym planie świadomości pojawiają się doświadczenia płynące ze zmysłu słuchu, wzroku czy odczuć fizycznych. I tak biorąc prysznic zamiast planować dzień albo po prostu oddawać się władzy chaotycznego strumienia myśli, mogę to zauważyć i intencjonalnie przekierować uwagę na doświadczenie ciepła na skórze, napięcia strumienia wody na plecach, mokrych stóp itp. I tu może pojawić się pytanie: "Ale po co właściwie miałabym skupiać się na zmysłach w czasie mycia zębów, skoro wolę w tym czasie myśleć o czymś przyjemnym?" No właśnie: po co? Kluczowe pytanie w moim odczuciu jest w gruncie rzeczy nie o to, co jest bardziej przyjemne (można to sobie sprawdzić wraz z rozwijaną praktyką uważności), a raczej, czy ja to potrafię robić: czy przełączanie się z biegu działania na bieg bycia jest mi dostępny, czy "jadę" przez całe życie na biegu nr 1, ponieważ nie umiem inaczej. Czy jest to mój wybór, czy raczej kompulsja. Konsekwencje tego są dość przejrzyste: używanie umysłu może być wspaniałym, kreatywnym, przyjemnym i pełnym mądrości procesem. Jednocześnie ten sam "nałogowy gawędziarz" (umysł) wielokrotnie bywa powodem zamartwiania się, katastrofizowania, pogłębiających się nieprzyjemnych stanów emocjonalnych, lęku, smutku, narastającej złości. I żeby skutecznie móc temu zaradzić, potrzebujemy drugiego biegu (trybu bycia), który stanowi przeciwwagę, odciążenie, wprowadza zdrową równowagę.

Idąc jeszcze dalej, jeśli do omawianego tu trybu bycia (naszego drugiego biegu polegającego na zakorzenieniu w zmysłach) dodamy jeszcze bezruch ciała, to otrzymamy stan faktycznego nicnierobienia. Znam ludzi, którzy czytając te słowa dostaną gęsiej skórki. Istnieje jednak kilka dobrych powodów dla których właśnie ten rodzaj braku zewnętrznej aktywności ma głęboki sens. Na co dzień bowiem, jesteśmy „naelektryzowani” różnymi rodzajami działania. Są te podejmowane celowo, jak również te kompulsywne, które dzieją się zwykle szybciej, niż jesteśmy je w stanie świadomie zanotować. "Elektryzują" nas napotykani ludzie, rozmowy, zanurzenie w świat technologii, niepohamowany potok myśli w naszym wnętrzu. Bodźców tych z zewnątrz i z wewnątrz mamy szalenie dużo. I dla zdrowej przeciwwagi uczenie siebie pozostawania w bezruchu (cielesnym i mentalnym) jest dbaniem o pozostawanie przy zdrowych zmysłach. Jest troską o siebie. Jest także racjonalnym sposobem wykorzystania pełni swojego potencjału - nie jesteśmy bowiem jedynie myślącym umysłem, jesteśmy też ciałem i świadomością, która może te obydwa aspekty objąć.

224 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page