top of page
Szukaj

Mindfulness - luksus dla wybranych?


Jakiś czas temu natknęłam się na bardzo żywą dyskusję w sieci, w której to z jednej strony wychwalano zalety mindfulness, z drugiej natomiast wyśmiewano "ćwierkanie ptaszków" i "dostrzeganie promyków porannego słońca", podczas, gdy "człowiek ma prawdziwe problemy: robotę, brak czasu i pieniędzy, a do tego może jeszcze chore dziecko".

Jestem przekonana, że jest całkiem sporo ludzi, którzy gdzieś, kiedyś słyszeli o mindfulness i mają podobne zdanie: mindfulness to jakaś technika relaksacyjna, coś związanego z pozytywnym myśleniem, afirmowaniem, może coś na kształt teorii przyciągania ("jak pomyślę, tak się stanie"), no i patrzenie na spadające liście z drzew, podczas gdy obok płonie stodoła. By sparafrazować oponentów: być może czasem to przydatna umiejętność, ale głównie wówczas, gdy w naszym życiu mamy się DOBRZE, kiedy mamy CZAS, no i PIENIĄDZE, który ten czas mogą kupić.

No i teraz mam wielką ochotę, żeby sobie z tymi przekonaniami podyskutować.

Mindfulness tak, ale tylko jeśli nie masz prawdziwych kłopotów

"Mindfulness to relaksacja, ale tylko dla wybranych, bo jak się masz niby zrelaksować, kiedy życie wali ci się na głowę." No właśnie jak? Sama nie wiem. Ale zacznę od początku, pisząc,że mindfulness to nie jest relaksacja. Kiedy ludzie przychodzą na kurs MBSR, czyli kurs redukcji stresu, to na początku lubię wspomnieć, że to może być dla nich doświadczenie stresujące (sic!). Dlatego, że mindfulness polega na zwracaniu się ku wszystkiemu, co pojawia się w spektrum naszych doświadczeń: zarówno ku temu co, miłe i przyjemne, jak i ku temu, co niekomfortowe, nieprzyjemne, niewygodne, trudne, smutne, wkurzające, nudne, i po prostu nie takie, jakie być powinno. I kiedy siadamy w bezruchu, odkładając na bok wszelkie bodźce życia codziennego, wartki strumień zaczyna płynąć: strumień myśli i emocji, które w pośpiechu dnia codziennego tylko niekiedy ukazuje nam się w pełnej krasie. Kiedy zaś siadamy w ciszy, to widzimy to wszystko wyraźniej, ostrzej, i często przez to doświadczamy tego dotkliwiej. Zatem warto pamiętać, że stan zrelaksowania może być jedynie efektem ubocznym praktykowania mindfulness, ale nie jest z pewnością celem samym w sobie. Celem za to, jest przytomniejsze

Uważność wywodząca się z medytacyjnych praktyk buddyjskich, w zamyśle swojego wynalazcy, czyli Buddy, miała pomóc w poradzeniu sobie z sytuacją cierpienia właśnie. Zwracanie się ku temu, co trudne i budowanie w sobie otwartości na takie doświadczenia, paradoksalnie przynosi dużą ulgę, a rozpoznawanie własnego cierpienia i mechanizmu jego powstawania przynosi nam nieco więcej wolności. Zatem przede wszystkim jednak: praktyka mindfulness przynosi korzyści właśnie w sytuacji cierpienia (które ma bardzo wiele obliczy i odnosić się może zarówno do spraw błahych, jak krótkotrwała kłótnia, jak i niezwykle trudnych, jak choroba osoby bliskiej).

Nieprawdą jest zatem, że praktyka mindfulness zawęża nas do widzenia jedynie dobrego i przyjemnego. Praktyka uczy obejmować właśnie więcej elementów, niż to zwykle robimy. Najważniejsze jest jednak to, że relacja do tego, co przyjemne i nieprzyjemne się zmienia. Uważność uczy w jaki sposób położyć kres kompulsywnemu reagowaniu na to, co nieprzyjemne, oraz tego, jak możemy bardziej doceniać rzeczywistość. Obydwie rzeczy przełamują nasz ewolucyjny nawyk: koncentrowania się/zawieszania na tym, co nieprzyjemne i zagrażające, oraz pomijania tego, co przyjemne. I w tym kontekście właśnie "śpiewające ptaszki" dostrzegamy szybciej, częściej i sprawiają nam więcej radości. Po prostu.

Mindfulness tak, ale tylko jeśli masz czas

Czasu zwykle jest za mało. To nie jest wyjątkowy stan, w którym przebywasz tylko Ty i Twoja sąsiadka. No i może jeszcze kilka osób w Trójmieście. Gdyby popytać ludzi, to zwykle mówią: "O Boszżż, jak ten czas szybko leci", "Nie zdążyłam", "Mam jeszcze tyle ...i trochę więcej do zrobienia" itp. Lista zadań do zrobienia praktycznie nigdy nie zostanie domknięta. Taka jest natura pracy, zadań, życia. Kończysz coś, i coś nowego wchodzi w miejsce zakończonego. Można się do tego faktu, na moje oko, odnieść na dwa sposoby. Można np. wywołać w sobie dużo wewnętrznego ciśnienia, zbudować napięcie "Bo przecież mam tyle do zrobienia!" i "Na pewno nie zdążę!", za sprawą oczywiście monologu wewnętrznego - historii opowiedzianej swoimi słowami o tym, jak mi z tym ciężko, jak mi się nie chce i co się stanie kiedy nie zdążę. Wariacji może być jeszcze kilka. Można też (i to drugi sposób odnoszenia się do faktu małej ilości czasu i dużej ilości zadań), zauważyć, że jest dużo do zrobienia, nieco mniej czasu, niż zakładałam. Kropka. Rozmyślanie o tym, co się stanie (choć się jeszcze nie dzieje, ani też prawdopodobnie się nie stanie) po pierwsze zabiera cenny czas, odciąga uwagę od wykonywanych zadań, na "które czasu brakuje" i czyni nas nieefektywnymi. I tu przydaje się praktyka mindfulness, która polega na tym, że zauważam swoje napięcie, lęk, zamartwianie się, które "robi mi pod górkę". Mało tego (bo jak wiemy samoświadomość często nie wystarcza) - potrafię sobie ulżyć w ten sposób, że potrafię przekierować uwagę na realizowanie zadania, zamiast zamartwiać się, że mam na nie za mało czasu.

I na koniec: skoro zawsze jest jeszcze coś do zrobienia, to czemu nie zrobić sobie krótkiej przerwy, właśnie na chwilę praktyki... Naprawdę nikt mi nie powie, że nie znajdzie choćby 10 minut dziennie na zadbanie o zdrowie swojej głowy. Skoro codziennie myjesz zęby, bierzesz prysznic, a może robisz kilka innych rzeczy, które nie są sprawą życia lub śmierci... To może chodzi tu raczej o listę priorytetów. Każdy ją układa zgodnie ze swoim kluczem.

Mindfulness czyli spowolnienie w życiu to luksus dla bogatych

"Spowalniać możesz, jeśli masz czas, a jeśli musisz zadbać o to, co do garnka włożyć, to musisz biec." Zatem wniosek rysuje się taki, że jeśli masz spowolnić, to musisz mieć pieniądze.

Spowolnienie, do którego zaprasza praktyka mindfulness, wcale nie polega na chodzeniu trzy razy wolniej niż dotychczas, wolniejszej jeździe samochodem i wolniejszym wypowiadaniu słów, co faktycznie zabrałoby nam więcej czasu.

Rzeczone spowolnienie odnosi się do stanu umysłu, który zwykle goni: nawet jeśli gonitwa nie jest efektywna, albo kiedy wcale nie ma dokąd gonić. Być może niektórzy z Was znają moment rozpoczynających się wakacji, świąt, weekendu - zdarza się wówczas, że mamy czas, a umysł pracuje na takich obrotach, że trudno jest za nim nadążyć. Pędzi do przeszłości, przyszłości, wspomina, planuje, zamartwia się, rozpamiętuje, fantazjuje. Nawet ciału trudno jest wówczas pozostać w spoczynku. Odpowiada wzmożoną gotowością na to, co dzieje się w głowie. To umysł pędzi szybciej, niż pędzi świat wokół. To tutaj zaczyna się doświadczenie napięcia, stresu, lęku, poczucia przytłoczenia, presji. W praktyce uważności obserwujemy pracę naszego umysłu, żeby mógł zwolnić z obrotów wtedy, kiedy jest to możliwe. Zwykle okazuje się, że możliwe jest to w większości sytuacji. Tyle tylko, że umysł to nałogowy gawędziarz i działa automatycznie. Czasem prowadzi to do niezwykłych, kreatywnych, wspaniałych efektów, a czasem prosto do "bagna".

Zatem podsumowałabym to krótko: nie trzeba chodzić wolno, nie trzeba rezygnować z pracy w pędzącej korporacji, ani też nie jest konieczne, by mieć same pozytywne doświadczenia w życiu, żeby praktykować mindfulness. Wystarczy z ciekawością jej spróbować.


114 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page