
Chwila, kiedy do niczego nie dążysz, niczego nie chcesz zmienić, niczego się nie chwytasz, niczego nie robisz, niczego nie oceniasz.. tylko jesteś...
To właśnie wokół takiej chwili narastają nieporozumienia, które w swojej najnowszej książce McMindfulness: How Mindfulness Became the New Capitalist Spirituality dyskutuje Ronald Purser.
Purser pisze o ślepym zaułku, w który brnie ruch świeckiej medytacji mindfulness. Jesteśmy dzisiaj przecież jako ludzkość na prawdziwym zakręcie: klimatyczna katastrofa i przegrzanie ziemi, pogłębiające się różnice ekonomiczne, dyktat korporacji.. Zmierzaliśmy tu zresztą od dawna, tyle tylko, że teraz jakby widok nam się poprawił i mówi się o tym głośniej. I w tym kontekście Purser podrzuca nam ważny komentarz i stawia ważne pytanie: "Od celebrytów, aż po mnichów, neuronaukowców i trenerów medytacji poklepujących po plecach prezesów podczas Światowego Forum Ekonomicznego w Davos - jasne jest, że uważność przedostała się do głównego nurtu. Niektórzy nazywali to nawet rewolucją. Ale co, jeśli zamiast zmieniać świat, uważność stała się banalną formą kapitalistycznej duchowości, która bezmyślnie unika transformacji społecznej i politycznej, wzmacniając neoliberalne status quo?" No właśnie. Dla mnie jako osoby, dla której medytacja mindfulness jest drogą życia osobistego i zawodowego, to bardzo ważne pytanie.
Współczesny ruchu mindfulness na świecie to droga na skróty i manowce, pisze Purser. To przeinaczone i wypaczone rozumienie uważności prowadzi jednostki do używania medytacji jako sposobu na budowanie silnego JA i zamiast rozbrajać arsenał ego, jeszcze go wzmacnia, uczestnicząc w nurcie samodoskonalenia na rzecz osiągania i docierania na szczyt. Taka jednostka odgrywa ważną rolę w świecie biznesu, który właśnie na szczyt chce się dostać.
Tak rozumiana medytacja mindfulness (którą notabene medytacją mindfulness nie jest) wprzężona w struktury organizacji biznesowych, jest duchowością, którą Purser nazywa head-in-the-sand spirituality (duchowość typu "głowa w piasek"). Pozornie transformująca praktyka, która używa języka transformacji, w istocie podtrzymuje wygodny status quo. I niezależnie od tego, jak bardzo osobiście jestem przekonana, że medytacja mindfulness istotnie jest drogą do głębokiej przemiany, to naprawdę trudno się z krytyką neoliberalnego mindfulness Pursera nie zgodzić, kiedy oglądam poniższy film z konferencji Wisdom 2.0.
To mało szczęśliwe dla Google zajście, Purser komentuje w artykule zatytułowanym Search Outside Yourself: Google Misses a Lesson in Wisdom 101.
Google jest jedną z pierwszych korporacji, która wprowadziła szeroką politykę rozwoju pracowników bazując na praktyce uważności. Stworzyła program Search into yourself. Zgrzyt powstaje wtedy, gdy okazuje się, że mindfulness jest cynicznie wykorzystywane jako narzędzie poprawy wizerunku, albo zadbania o zestresowanego pracownika, żeby osiągać większe zyski, bez brania odpowiedzialności za swoje działania i wpływ na otoczenie. Mindfulness jest wówczas narzędziem do doskonalenia wewnętrznego (wzmacnianiem ego) firmy, a nie narzędziem głębokiej transformacji w postrzeganiu siebie i świata. To jest wielkie nieporozumienie - pisze Purser - a mówiąc wprost - ignorancja oznaczająca niewiedzę i niechęć do budowania mądrości, która nierozerwalnie związana jest z medytacją mindfulness. Mindfulness to nie jest tylko, jak chcieliby CEO z Googla, obserwacja wrażeń w ciele i uspakajanie się w momencie, kiedy dopada nas stres. Uważność spleciona jest z wglądem w rzeczywistość i ostatecznie wiąże się z dokonywaniem etycznych wyborów. Dlatego oksymoronem jest uważny (mindful) snajper, albo zatruwająca ziemię fabryka plastikowych torebek, której przewodzą uważni liderzy, albo mindful korporacja, która zysk stawia ponad odpowiedzialne społecznie działanie. Taka wybiórczość tutaj nie jest możliwa. Neoliberalne mindfulness - jak nazywa je Purser - jest wypaczeniem źródłowej praktyki. Warto zajrzeć do listu napisanego przez Davida Loya zaadresowanego do Williama Georga, członka zarządów firm takich jak Goldman Sachs, czy Exxon Mobile. Loy pyta Williama George'a o wpływ jego osobistej praktyki medytacyjnej (George jest wieloletnim praktykiem i propagatorem mindfulness w świecie biznesu) na pracę w korporacyjnym świecie pełnym przekrętów i moralnie nagannych działań. Odpowiedź od George'a nigdy nie nadeszła.
To jest pierwszy zarzut głośno wybrzmiewający w książce Pursera, za którego przypomnienie jestem mu wdzięczna. Zamiast kolejnego hurra optymizmu pt. "mindfulness zmienia świat na lepsze", słychać tu zaproszenie do krytycznej refleksji na temat miejsca i funkcji świeckiego mindfulness we współczesnym świecie.
Inny, kluczowy zarzut dotyczący współczesnego zastosowania mindfulness w świeckim kontekście związany jest ze zjawiskiem sprywatyzowania stresu. Wmówiono nam, pisze Purser, że "wina" za przeżywanie stresu leży po naszej stronie-jednostek. Indywidualizacja zjawiska stresu to sytuacja, w której ja jako jednostka wybieram niejako swoje położenia, a pominięte zostają społeczne warunki, z których moje doświadczenie się wyłania. A przecież społeczne warunki, w których żyjemy, będące pochodną systemu gospodarczego, ekonomicznego, politycznego, kulturowego mają olbrzymi wpływ na sytuację osobistą jednostki - przecież nie wybieram życia w biedzie - ja dziedziczę tę sytuację rodzinną, polityczną, gospodarczą. Stres zatem to nie tylko jednostkowy wybór (umiem sobie z nim radzić, bądź nie), on ma wymiar polityczny. Kontekst mojego cierpienia ma znaczenie! Mindfulness skupiając się na tym co jednostkowe i wewnętrzne, pomija to, co społeczne i zewnętrzne. To przesunięcie może być porównywalne do przesunięcia w dyskusji o katastrofie ekologicznej. Kto jest odpowiedzialny? Dla dużego biznesu bardzo wygodne i korzystne jest przesunięcie dyskusji w stronę odpowiedzialności jednostkowej: żyj ekologicznie, nie używaj słomek, ani jednorazowych toreb, bądź świadomym konsumentem. Jeśli dyskutujemy o tym i dajemy się przekonać co do naszej jednostkowej, obywatelskiej odpowiedzialności za dobro planety, to tym samym pozostaje mniej miejsca na dyskusję o naprawdę katastrofalnym wpływie gigantów-korporacji na ten stan rzeczy oraz o braku systemowych rozwiązań.
To, co jednak istotne, to fakt, że indywidualizacja zjawiska stresu/cierpienia nie jest cechą charakterystyczną wyłącznie dla świeckiego mindfulness i jego zastosowania w kontekście radzenia sobie ze stresem (MBSR). Centralna nauka Buddy opierała się przecież na badaniu sposobów, w jaki ja jako jednostka jestem twórczynią/twórcą swojej osobistej sytuacji: doświadczanego cierpienia. Tyle tylko, że jak pisze D. Loy, trzy trucizny, które mają wkład w pogłębiającą się sytuację cierpienia ludzkiego, czyli: pożądanie/chciwość, awersja/gniew i niewiedza/złudzenie, zostały współcześnie zinstytucjonalizowane, jak pisze D. Loy. Moja wewnętrzna praca nie wystarczy. Potrzebujemy również zmiany systemowej.
Purser nie zaprzecza dobroczynnemu wpływowi praktyki mindfulness na zdrowie i jakość życia ludzi, którzy je praktykują. Zwraca natomiast uwagę na ideologiczny wydźwięk założenia na temat jednostkowej odpowiedzialności za swój dobrostan i jego spójność z logiką neoliberalnego systemu społeczno-gospodarczego. I tutaj oskarża neoliberalne mindfulness o utrzymywanie status quo - jeśli coś ci się nie podoba, zmień swoje nastawienie wewnętrzne. Taka postawa totalnie współgra z polityką gigant-korporacji, które pragną tylko jednego: świętego spokoju, żeby generować zysk. Jednostka, której wzrok kierowany jest do wewnątrz, przestaje zajmować się tym, co na zewnątrz. Mindfulness spełniać może w ten sposób funkcję pacyfikującą, zamiast generować opór wobec tego, co jest nieetyczne.
Z jednej strony lektura tej książki w pierwszym odruchu przyniosła we mnie niezgodę i sporą dawkę polemiki, czasem oburzenia. Jednocześnie jednak wznieciła we mnie jakiś "rewolucyjny" ogień :) Powstało we mnie odczucie, że krytyczny głos Pursera, momentami zaciekły, a nawet złośliwy (często personalnie skierowany w stronę Jona Kabata-Zinna), z którym w kilku miejscach się nie zgadzam (szczególnie w kontekście mindfulness w edukacji, o czym może za jakiś czas napiszę) ma ostatecznie sens. Purser chce obudzić naszą czujność i serca, żeby zwrócić uwagę na etyczny wymiar praktyki. Bez niego mindfulness staje się po prostu treningiem koncentracji i relaksacji. A jeśli tak, to lepiej, żeby od początku było w ten sposób, zgodnie z prawdą nazywane.
Zgadzam się ze stwierdzeniem Pursera: "Naprawdę rewolucyjne mindfulness jest wyzwalające, wspólnotowe i obywatelskie. Zależy od krytycznego myślenia, a nie nieoceniającego niezaangażowania." W tym cytacie jednak wybrzmiewa niezrozumienie, albo celowe przeinaczenie komponentu mindfulness, którym jest nieocenianie. Piszę "celowe niezrozumienie", bo jakoś trudno mi jest sobie wyobrazić, że Purser jako człowiek z kilkudziesięcioletnią praktyką, istotnie nie rozumie tego kluczowego komponentu uważności. Medytacja uważności, w czasie której uczymy się być świadkami, i pozwalamy doświadczeniom przepływać, bez identyfikowania się z nimi, to nie alienacja. Raczej przeciwnie: budowanie olbrzymiej intymności ze sobą i ze światem. To obserwacja na rzecz głębokiego zrozumienia - to pozostawanie "na brzegu", żeby widzieć co płynie. Umysł początkujący, który tego doświadcza, to nie jest umysł niezaangażowany. To paradoksalnie "inkubator" dla krytycznego myślenia, bo dopiero z chwilowego wycofania rodzi się większa jasność i wyrazistość tego, na co patrzę. Można to również widzieć, jako próbę zdejmowania nawykowych okularów, przez które patrzę, na co dzień nie wiedząc nawet, że mam je na nosie. A to przecież początek krytycznego myślenia.
Niezwykle istotne pytanie, które się rodzi z lektury McMindfulness brzmi: w jaki sposób mindfulness może zasilać społeczną zmianę? Odpowiedzi Purser udziela krótkiej i skromnej. Mindfulness ma być zakorzenione w lokalnej historii, kulturze, wspólnocie i ma wspierać ludzi w widzeniu rzeczy takie, jakie są. Jedną z nich jest zobaczenie stresu i cierpienia jako wyniku działania warunków, w których żyjemy, a nie tylko osobistych nawyków działania. Tutaj może zacząć się opór i wynikające z niego świadome działanie.
Dla mnie to mało :) dlatego zabieram się za kolejną lekturę, o której bliżej doniosę Wam, jak tylko przeczytam. Przede mną leży Ecodharma autorstwa Davida Loya.