Moja świeżo wydana książka, będąca efektem badań nad pracą doktorską, tropi ślady duchowości w pedagogice.
Moje zainteresowanie tą kategorią zaczęło się już w czasie liceum, kiedy czując zagubienie w gąszczu świata codziennego, informacji, relacji, ludzi (którzy wydawało mi się, że wiedzą więcej, bo potrafią wybierać swoją drogę z przekonującą pewnością siebie "Chcę być prawnikiem", "Chcę być lekarzem", "Chcę pracować w marketingu" itp.) ), brakowało mi rozmów na temat sensu życia. I nie chodziło mi o sens życia, o którym abstrakcyjnie pisał KTOŚ, a najlepiej jeszcze zawile filozof, poeta, czy wieszcz, którego traktat należało przeczytać, ale chodziło mi o rozmowy o MOIM sensie, MOIM życiu, które koniec końców zapewne dotarłyby do miejsca, o którym rozprawiał wieszcz, filozof, czy poeta. Ale kolejność miała tutaj zasadnicze znaczenie.
Krótko mówiąc, ponieważ nikt ani w szkole, ani potem na studiach o mój sens życia mnie nie pytał, ani o to, jak się czuję z niepewnością, jak sobie radzę, czy czasami bywa trudno, jak sobie wyobrażam szczęście itp., to udałam się na poszukiwania samodzielnie. Oczywiście tropy od jakich zaczęłam przyszły od mądrych ludzi. A pierwszego poruszenia w czasie studiów doznałam w czasie fakultetu z dr Honoratą Cyrzan na temat współcześnie realizowanych utopii. To wtedy po raz pierwszy usłyszałam o Auroville w Indiach (w 2007 roku napisałam krótki post o tym miejscu, i wydałam też książkę, będącą wynikiem moich badań w ramach pracy magisterskiej). Dałam się porwać idei tworzenia od nowa miejsca na ziemi, które miałoby funkcjonować na innych zasadach, niż świat, który znamy - równości, braterstwa i siostrzeństwa, wspólnoty dóbr itd (sic!). Pojechałam, zobaczyłam, doświadczyłam i dopiero po czasie uświadomiłam sobie (dość banalny, aczkolwiek ważny, bo osobisty wniosek), że utopii nie ma i być nie może. Ona jest raczej w każdym z nas jako głęboka tęsknota za "lepszym". Do Indii wracałam jeszcze kilka razy tęskniąc za "lepszym", w pogoni za "lepszym", chłonąc niekoniecznie to, co "lepsze", często po prostu to, co się przytrafiało - jak to w podróży i życiu. To był okres mojego buntu, a wewnętrzny rewolucyjny ogień skutecznie podsycałam pogardą dla wszystkich, którzy nie "rozumieją" prawdziwego sensu życia. No i chciałam w związku z tym "nawracać", na jedynie słuszny mój właściwy i najlepszy sposób życia i bycia: ganiąc, moralizując, czyli słowem: nieskutecznie, bo chcąc przyciągnąć, raczej odpychałam. Największy jednak problem polegał na tym, że ja sama jeszcze nie wiedziałam, jaki jest ten mój "sposób". Doświadczałam wciąż dotkliwego stanu zawieszenia i niepewności, którego to za wszelką cenę chciałam się pozbyć i "umieścić" w tym miejscu coś solidnego, trwałego i ostatecznego. Nie udało się. Dopiero potem uświadomiłam sobie tę jakże przykrą dla nas ludzi prawdę, że o stałości można powiedzieć jedno - jest kusząca, jak każdy syreni śpiew, a przywiązanie do niej robi nam w życiu mocno pod górkę.
Potem było wiele spotkań z ludźmi, z którymi to, co dla mnie ważne odkrywałam w relacjach, w rozmowach, w książkach, w refleksji, w pracy wewnętrznej. Wyszłam z ławki, i zaczęłam siadać w kręgu z ludźmi, z którymi uczyliśmy się rozmawiać o sobie, sposobie bycia, relacjach, emocjach, i całym tym wewnętrznym galimatiasie, który jak się okazało szczęśliwie - każdy z nas w sobie ma. Wszystko to działo się jednak poza szkołą. Ta duchowość, którą zgłębiałam na własną rękę była niczym innym, jak poszukiwaniem sensu i znaczenia w życiu. Czemu zatem nie mogła przynajmniej częściowo odbywać się w ramach mojej długiej edukacji? J. Moffet odpowiada w ten sposób: „Wiem, że uniwersytet czuje, że nie powinien grać roli lekarza ani księdza, brudzić swoich rąk terapią, ani umysłu religią. Ale jeśli ma prawdziwe życie studentów w swoich rękach, to jego ręce już są brudne. Przyszedł czas, żeby intelektualiści przestali mylić duchowość z zabobonem i sekciarstwem.”
Moja książka wychodzi od osobistego zainteresowania odpowiedzią na pytanie, dlaczego w szkole duchowość natrętnie powraca w ramach tylko kilku "ogranych" scenariuszach: jako (m)oralne kazanie (wychowawczyni, albo księdza, mało strawne w odbiorze), lekcji religii (już nie dla wszystkich do przyjęcia), albo kontaktu ze światem dóbr kultury, które człowiek kulturalny czyli uduchowiony po prostu znać musi. Dla mnie (i jak sądzę, nie tylko dla mnie) te spotkania z duchowością (definiowaną raczej jako coś zewnętrznego, ekstrawertycznego) były niewystarczające, i niesatysfakcjonujące. A to również dlatego, że była to głównie duchowość "gadana", opowiadana, transmitowana z głowy do głowy, bez jakiegokolwiek praktycznego zaczepienia w pracy wykonywanej w sobie, wewnętrznie.
W mojej książce najpierw "grzebiąc" w historii, przechodzę w końcu do przyjrzenia się współczesnym sposobom przekładania duchowości na praktykę edukacyjną. Jednym z nich jest obecność mindfulness w szkole i uniwersytecie, co rozwijane jest współcześnie w ramach pedagogiki kontemplatywnej, głównie w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Wewnętrzne doświadczenie, poznawanie pracy własnego umysłu, ruchu myśli, rozumienie emocji, doświadczanie ciała, rozwijanie współczucia i życzliwości - to wszystko może mieć miejsce w szkole i odbywać się równolegle z procesem rozwijania intelektu i sprawności ciała. Czy to nie jest krzepiące?
Marta Znaniecka, Kategoria duchowości i jej wybrane parafrazy w pedagogice, Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk 2016.